niedziela, 28 września 2014

sie dziao...


Po raz któryś-tam w historii tego bloga preparuję wpis wielowątkowo-wielozadaniowy. :)

Tofik - rakieta i szmato-motywator
Czyli o zajęciu przez Pana T zacnego II miejsca w zawodach Top Speed Dog w Tarnowskich Górach (kategoria S-mall). :o)


Tofik robiąc to co w życiu wychodzi mu najlepiej (czyli popierdzielając) - wywalczył II lokatę na Tarnowskiej edycji TSP. Podium Białego Miś(trz)a zawdzięczamy m.in. kilku szybkim treningom i pomysłowi Kaji na zamianę motywatora w postaci piłeczki na szmato-motywator - czyli... szmatę. 

Atmosfera była równie gorąca co warunki pogodowe tego dnia. Takie szczęście, że udało nam się zająć skrawek trawy pod jednym z nielicznych w miejscu zawodów drzew - inaczej wszystkich nas zbieraliby tam z udarem cieplnym. 

Oto jak spisywał się szmato-motywator w użyciu:



Należy wspomnieć udział Holki. Holisław załapał się do pierwszej 10. :o)


Biegły też znajome twarze (oczywiście z parówkami :> )


No i tak... :)


4 października w Warszawie odbędzie się finał Top Speed Dog - wybieramy się tam - więc trzymajcie kciuki! ;)

Holek i RTG
Ponieważ przyszedł czas kiedy nasze spleśniałe dziecko fizycznie już dojrzało (celowo nie piszę o psychice :>) - wybraliśmy się na prześwietlenie Holikowych bioder i łokci.
Było to drugie takie badanie w życiu Holika - pierwsze w wieku ok. 6mies wyszło bardzo ładnie - i tym razem zdjecia pokazały, że nasz bołdeł stawy ma śliczne. Cytując lekarza: książkowe. :)


Wielkie uff - możemy trenować z czystym sumieniem. :)

Korzystając z okazji, że gabinet ów posiadał na stanie świetnego okulistę - przebadaliśmy Toficze oka - i tu dobra wiadomość: paczałki Pana T - bez zarzutu. Kolejne uff! Będzie mógł dalej radośnie popierdzielać... na oślep... ;)

niedziela, 22 czerwca 2014

Czasem słońce, czasem deszcz

Jednym słowem Poznańskie DCDC 2014. :o)
Ponieważ branie udziału w zawodach wiąże się nieodłącznie z całodzienynym przebywaniem w plenerze - nie sposób nie wspomnieć o pogodzie. :)
A pogoda była... zmienna. Nadchodzący w falach z dużą regularnością deszcz (momentami "deszcz" to mało powiedziane), a po nim wypalające cebulki włosowe na udach słońce. Dobrze, że mieliśmy naszą "psią budkę" - mały namiocik z kochanego Decatlona w której schowaliśmy wszystkie nasze rzeczy chroniąc je skutecznie przed całkowitym przemoknięciem. Rzeczy się zmieściły - ludzie nie. I tu z pomocą przyszli nam mili sąsiedzi - którzy udostępnili nam swój duży namiot jako schronienie przed padającą z nieba wodą. Swoją drogą momentami lało tak mocno, że ów namiot w końcu zaczął przeciekać i również pod nim lało się nam na głowy - tyle że nieco mniej niż lało by się bez namiotu... Takie mniejsze zło.
W końcu przestawało padać - ale nim wyszło słońce zimno powodowało że wyglądałam tak (poza tym, ja jestem wyjątkowym zmarzluchem):



I tak koczując (najważniejsze, że w dobrym towarzystwie :)) niczym w obozie dla uchodźców ze świętego miasta ;) w końcu doczekałam się swojej kolejki na start (25 miejsce na liście startowej).
Najpierw freestyle. No cóż... Nasz poznański freestyle poszedł zdecydowanie gorzej niż ten z Wrocławia. My mieliśmy gorszy dzień, padał deszcz, a dodatkowo nasza konkurencja pięknie pokazała co potrafi (uszanowanko). Tym to sposobem wylądowałyśmy w głębokiej d.... 
...drugiej połowie listy. ;o) 
Oczywiście Toss nie mógł w naszym przypadku niczego zmienić. :D Wyszedł tylko nieco lepiej niż we Wro - całe 8pkt. Jednak zdecydowanie zbyt słabo by można było liczyć na jakikolwiek sensowny awans na liście. Ostatecznie wynik z free nieco gorszy niż we Wrocławiu + trochę lepszy toss (ale wciąż dużo za słaby)+ mocna konkurencja no i oczywiście niesprzyjające warunki pogodowe (oczywiście!) - zrobiły swoje. ;)
Mimo gorszego wyniku wyjazd i udział w zawodach uznaję za udany. To o co nam chodziło - czyli obycie się (mnie i psa) z taką imprezą - zaliczone. Zajęcie nie-ostatniego miejsca również na plus. :) A dzięki świetnemu towarzystwu, wspólne całodzienne koczowanie na poznańskiej Cytadeli było czasem wyjątkowo miło spędzonym.

Na ten rok koniec z udziałem w zawodach - skupiamy się na ćwiczeniach ludzkich, psich i psio-ludzkich, zaliczymy też jeszcze jedno seminarium (z Paulą Gumińską) tak by w przyszłym sezonie pokazać się z dużo lepszej strony. :o)

Poniżej kilka fotek z naszego występu (za które jak zwykle WIELKIE dzięki fotografom!).

foto by Wu

foto A. Wiatr

A gdyby komuś mało było wody... :)
Dogdiving:


PS Mały bonus z Wrocławia:

niedziela, 1 czerwca 2014

dramat w 90 sekundowym akcie

Czyli nasz pierwszy w życiu konkurs DCDC.
Po całkiem przyjemnym debiucie w Opolu, pełni nadziei (na to że nie wylądujemy na ostatnim miejscu ;o)) pojechaliśmy na nasz pierwszy konkurs na tak dużych zawodach - DCDC we Wrocławiu.
Pobudka o 3:30 po to by być na miejscu ok 7:00. Samochód Kaji po raz kolejny okazał się być na tyle pojemnym by pomieścić wszystkie nasze bagaże - duży namiot, klatki/kontenery dla psów, torby, siatki i brytfankę pełną babeczek (kto po babeczkę się nie zgłosił - jego strata!) - oraz naszą trójkę i 3 bordery. Do ostatniego dnia wszyscy drżeliśmy o dobrą pogodę - żeby nie lało, żeby nie wiało... Pogoda okazała się łaskawa i uraczyła nas we Wrocławiu pięknym słoneczkiem i lekkim ciepełkiem.
Namiot okazał się strzałem w dziesiątkę...
...jak już udało się go rozłożyć. :-)



Kilka formalności - rejestracja, podrzucenie CD z muzyką, sprawdzenie psiego paszportu i chipa - i byliśmy gotowi do pierwszej konkurencji - freestyle.

Freestyle poszedł nam całkiem nie najgorzej - po tej rundzie zajęliśmy 6 miejsce z 26 startujących teamów! Można powiedzieć, że gdy doszłam do siebie po zejściu z pola - pękałam z dumy i szczęścia. :)
Pełne zaangażowanie Holka, 3 niezłapane dyski na 26 wyrzuconych (zdaję sobie sprawę, ze wiele z nich - delikatnie mówiąc - było daleko od ideału) - mam wspaniałego psa! ♥







foto by W-u ♥




foto by Bogna Jasińska

Do drugiej część naszej konkurencji (toss&fetch) mieliśmy jeszcze całe mnóstwo czasu - miała odbyć się dopiero późniejszym popołudniem. Zrobiliśmy sobie więc szybki para-obiadowy wypad na miasto, a po powrocie był czas na małą rozgrzewkę i rzucanie. O ile do południa rzucanie na odległość szło mi całkiem znośnie (jak na moje marne możliwości - dyski latały ładnie, prosto i w większości z dużą precyzją i powtarzalnością trafiały do celu (czyt. ukochanego W-u który cały dzień dzielnie mi towarzyszył :)) - to w popołudniowej "turze" rozgrzewkowej coś się zepsuło... Całkiem się zepsuło.
Zepsuła mi się ręka i zepsuła głowa. Ręka nie dość że nie przejawiała jakichkolwiek oznak porozumienia z mózgiem, to na dodatek odezwała się w niej kontuzja nabyta kilka dni wcześniej. Nie byłam w stanie jakkolwiek rzucać. :( Dobre rady dobrych ludzi (dziękuję!) niestety nie pomogły. Dyski latały gdzie bądź, nie dolatując nawet do 2 strefy... Dramat. Moja psychika została doszczętnie zaorana. Wyszłam na pole startowe kompletnie nie wierząc w swoje siły, na nogach "z gumy" i z bolącym ramieniem, a przede wszystkim z ręką której bezwładu nie rozumiem i nie jestem w stanie opisać słowami... Jakbym zamiast tej ręki miała najtańszą protezę z NFZ-u, nad którą dopiero uczę się panować. Ten kto widział mój występ w tossie - najlepiej niech zapomni.
Teraz pozostaje mi jedno: gdy tylko fizyczna część mojego niedomagania dojdzie do siebie (puki co, nie specjalnie jestem w stanie zmieniać biegi w samochodzie), ponownie biorę się do pracy. Nie to, żebym przed Wrocławiem nie pracowałam nad swoimi rzutami. Z czystym sumieniem i za potwierdzeniem W-u mogę powiedzieć, że od wiosny - a w ciągu ost. 2 miesięcy - dzień w dzień - dzielnie biegałam na boisko i ćwiczyłam to nieszczęsne rzucanie. Poznałam przez to wszystkich "smakoszy" win i piw z okolicy - 2 z nich poprosiło nawet czy nie mogli by spróbować chwile porzucać...  i tak  rzucali sobie do siebie, potem dysk grzecznie oddali i stwierdzili, że jednak wolą tylko patrzeć. :)
Jak widać po moim 3,5pkt wyniku w tossie, trenowałam z marnym skutkiem.  Mam do siebie przeogromny żal, bo choć technikę mam żadną - to na treningach bez większego problemu, regularnie dorzucałam na 2-g strefę, często na trzecią. Tymczasem na zawodach stało się ze mną coś, co śniło mi się po nocach jako największy koszmar. Kompletny paraliż.
Poznań stoi pod wielkim znakiem zapytania.
.
.
.
PS Dziękuję moim profeszynal fotografi (również tym których nie ma na poniższych fotkach, a są autorami 2 z nich ;) ) za te piękne pamiątki które mogłam wrzucić na bloga. :)



wtorek, 13 maja 2014

stało się :)

Pojechaliśmy na nasze pierwsze dogfrisbee - zawody w życiu. Debiut absolutny.
I choć swojego występu oceniać nie zamierzam (nie powinnam i nie chcę :P) - to jestem dumna z Holika który dał z siebie wszystko - co pozwoliło nam na zajęcie najpierw I lokaty, a ostatecznie uplasować się na II miejscu w kategorii novice. :)
Do domu wróciłyśmy z przedartym w porywach radosci dyplomem, rozetką i medalem. Ach i och!


Teraz po kilku dniach zasłużonej laby przed kolejnymi zawodami (Wrocław) czeka nas wytężona praca nad dopracowaniem naszego układu i moich... rzutów. ;)

Tymczasem kilka fotków autorstwa własnościowego W-u ♥ oraz Bogny Jasińskiej i Tomka Mońko (którym serdecznie dziękuję!)
Dalej - również kilka moich pstryków z Opolskiego Dogfrisbee Show 2014.
Endżoj!




;)

Więcej zdjęć --- TU>

A tu relacja telewizorni z tego wydarzenia (się nawet załapałyśmy :) ) :

piątek, 4 kwietnia 2014

"Half dog half frog" - podsumowanie

W nawiązaniu do poprzedniego wpisu nt. kierunku hodowli psów rasowych.
Jako wyjątkowo przykry przykład degradacji rasy wybitnie użytkowej do psa-kaleki - wklejam przeciekawy news dotyczący owczarka niemieckiego.

W skrócie: okazuje się, że linia wystawowa i pracująca ON różnią się między sobą również... genetycznie!

http://www.rsv2000.de/opencms/en/news/special-articels/breeding/genetische-differenzierung-des-dsh.html

Pojawia się zatem pytanie - czy ON to to samo (ta sama rasa) co ON? :)
Polecam!

niedziela, 16 marca 2014

"Half dog half frog"

Od czasu do czasu przeglądając czeluście internetów natrafiam na zdjęcia, filmy, wątki związane z ewolucją ras. Tym razem temat destrukcji ras psów wrócił owczarkiem niemieckim – jako przykład wręcz książkowy.
No i wzięło mnie na rozmyślania dot. ewolucji ras...

„German Shepherd half dog half frog” - czyli jak z pięknej rasy UŻYTKOWEJ w imię kompletnie wynaturzonej idei piękna stworzyć psa-kalekę.



Od 0:48 bardzo ładnie widać w czym rzecz.

Tu inny film – 110 lat ewolucji rasy:



Przykro patrzeć na „wybitnych przedstawicieli rasy” z ostatnich lat...
Współczesny ideał ON to - jak w tytule: pół pies-pół żaba - albo pies-zając... 



Z tym, że zając porusza się nieco inaczej niż pies...  
(tylko czekać aż ONki zaczną kicać po ringu... Zabawne? - może raczej straszne - ale prawdziwe)

Na szczęście, równolegle istnieją linie użytkowe owczarka niemieckiego i hodowle tychże. Użytki wyglądają normalnie – bez kosmicznego kątowania, bez karpiowatego wygięcia górnej linii grzbietu. Takie psy poruszają się z łatwością i lekkością - pozwala im ta to ich normalna budowa - ich tylne łapy są sprawnym napędem psa – a nie koślawą i chwiejną podpórką. 
Dzięki Bogu, wciąż hoduje się owczarki niemieckie których wygląd uwarunkowany jest właśnie użytkowością (w liniach show/wystawowych ludziom kompletnie „pomyrdały” się priorytety...), a nie koniecznością dorównania choremu ideałowi. 

To:

vs

To:

Pomijając już nawet użytkowość dla której powstała ta rasa – jak w ogóle i komu może podobać się pies który nie wiadomo czy kuca czy stoi, który ma wyraźne problemy ze sprawnym poruszaniem się, chwiejny chód (film od 0:48) i całą masę związanych z taką budową problemów zdrowotnych???

...
Inne rasy
Niestety hodowla wielu ras poszła w złym kierunku - problem dotyczy wielu z nich – ale to właśnie ewolucja wystawowej linii owczarka niemieckiego (rasy wybitnie użytkowej) osiągnęła w tym względzie apogeum i dlatego na moim borderowo-parsonowym blogu wzięłam je za idealny przykład tego czego nie powinno się robić żadnej rasie.

Mamy przez taką patologię hodowlaną rasy mające problemy z oddychaniem (rasy brachycefaliczne – zwł. pekińczyki i mopsy), rasy nie mogące się naturalnie rozmnażać (np. buldogi ang. - choć te cierpią podwójnie - są także mocno brachycefaliczne), cierpiące z powodu swojej budowy i gigantycznej ilości luźnej skóry mastify neapolitańskie, cavaliery ze zbyt ciasną dla mózgu czaszką...

Mastify...
Kto postawił na taki wygląd i z jakiego powodu?

Mastif neapolitański
Wygląd współczesny:

Wygląd pierwotny:

Czy tylko ja uważam, że hodowla prowadzona w takim kierunku to coś nienormalnego?

Co się zatem stało? Czyżby hodowcy i sędziowie przegapili krytyczny moment, kiedy to dążenie do ideału i ulepszanie rasy poszło w "nieco" złym kierunku, "nieco" za daleko...? 
Luźniejsza skóra na głowie jako jedna z cech rasy - niech rasa będzie "rasowsza" - więcej skóry! (więcej i więcej i więcej...) - i tak ze różnymi cechami typowymi poszczególnych ras: krótka kufa - dziś niemal cofnięta wgłąb czaszki (np. pekinczyk), krótkie łapy - dziś prawie zredukowane (np. jamnik) itd.

...
Idzie nowe (?)...
Na szczęście w wielu przypadkach coś powoli zaczyna się zmieniać – wielu hodowców, miłośników ras, sędziów zaczyna się budzić i dostrzegać problem. Trwa np. walka o normalnego buldoga angielskiego - aby bliżej mu było budową do pierwowzoru który był normalnym, sprawnym fizycznie psem. Owczarki niemieckie – j.w. - mają swoją linię użytkową, która podejrzewam w niedługim czasie pomoże uratować rasę (rasę, która – patrząc na ONki w typie show – wyraźnie zmierza ku kompletnemu unicestwieniu – czy da się jeszcze bardziej upośledzić tego psa?). 


...
Własne podwórko
O parsonach nie będę pisać, bo ta rasa, w porównaniu do wielu innych, w swoim typie zachowała się wyjątkowo dobrze... :o) To wciąż prawdziwe terriery - wyglądem przypominające... psa - normalnego psa - bez udziwnień wypracowanych drogą selekcji hodowlanej (a następnie wyolbrzymionych do granic absurdu-jak kątowanie u ON czy plaska kufa u pekinczyków). Parsony są zdrowe, sprawne, z charakteru twarde, pełne animuszu, z wielkimi pokładami naturalnych popędów właściwych dla tej grupy psów.
Bordery - no właśnie. 
Mam na ten temat swoje zdanie. Choć wiem, że temat dyskusyjny i dyskutowany (nie raz).
Ponieważ mam bordera, swoim niefachowym okiem (jestem tylko miłośnikiem pragnącym poszerzać swoja wiedzę w temacie - broń boże nie znawcą) przyglądam się tej rasie i również widzę rzeczy „mało-fajne” tj. faworyzowanie na wystawach BC w typie jaki kompletnie nie odpowiada pierwotnym cechom tej typowo użytkowej rasy. Nie jest to może aż tak olbrzymie wynaturzenie jak w przypadku nieszczęsnych ONków, ale promowany, preferowany na wystawach typ bordera - delikatnie mówiąc - nie jest typem BC w którym mogłabym się zakochać... 
Jestem typem psiarza wierzącego, że hodować powinno się tak, by zachować pierwotne cechy charakteryzujące daną rasę. 
Także tu, mamy do czynienia z rasą wybitnie użytkową, podczas gdy na wystawach nagradza się wyłącznie psy w typie puszystej przytulanki, za nic mając aspekty dla niej najistotniejsze tj. budowa predysponująca do pracy - sprawnego i wydajnego ruchu oraz charakter (tak-na wystawie ciężko to ocenić ale od czego są testy psychiczne, certyfikaty po ich zaliczeniu - stosowane u innych ras?).  
No i tym sposobem, wystawowe ringi podbijają ciężkie, masywne psy o „klocowatej” budowie, długie i krótkołape, a jednym z podstawowych atutów wydają się być nie cechy opisane powyżej ale m.in. futro – im więcej, im dłuższe tym lepiej. Oczywiście zdarzają się i wśród typowych "worków" osobniki bardziej ofutrzone - ale dla rasy użytkowej, nigdy nie powinno prowadzić się selekcji wyłącznie pod takim kątem (są inne PRIORYTETY).

vs



Tymczasem pomimo wzorca rasy z którego nijak nie wynika, że ideałem BC jest miśkowaty, masywny, mega ofutrzony pies, z pominięciem innych bardziej istotnych cech budowy i charakteru - (opisany wyżej) - promuje się właśnie taki typ BC, utrudniając jednocześnie hodowlę (legalną, na jasnych, zdrowych zasadach) tzw. "worków". Utrudnia się, bo nawet najlepszy border w typie użytkowym - dobrą budową (bez wad), szczupły, przeważnie mniej futrzasty, długołapy do tego ze świetnym charakterem - nie ma najmniejszych szans z masywnym, wymuskanym showem o pięknej, powłóczystej szacie. Przeważnie nie ma większych szans na ocenę dosk. czy bdb.

OK - bycie przyciężkawym miśkiem nie jest tak przykre jak bycie kalekim psem-zającem/psem-żabą ;)  Niewątpliwie i ten "showkowy" typ ma swoich fanów, a skoro za wyglądem nie idzie szkoda dla zdrowia psa - to nie widzę niczego złego w hodowaniu i takiej odmiany/rasy. Ale niech ona nie będzie mylona z tym czym pierwotnie był i być powinien BC. Może dobrym rozwiązaniem byłby taki kompromis by powstały dwie oddzielne rasy a w każdym razie wyraźnie odgraniczone odmiany BC oceniane osobno?



niedziela, 9 marca 2014

2 lata z merle

Wczoraj był Dzień Kobiet, dziś to Holka ma swoje osobiste święto.
Jeszcze niedawno mała, spleśniała kuleczka - dziś kończy dwa lata swojego pieskiego życia. :)

Holek rósł...
 



Później piesek lekko się powydłużał...


...z czasem pojawiło się też nieco sierści. 


"Mósk" spokojnie dojrzewał razem z ciałem. x_O


No cóż... :o)


...

Jak się żyje pod jednym dachem z niebieską pleśnią?
Holka to spełnienie moich marzeń jeśli chodzi o charakter psa. Od samego początku wpatrzona w swojego człowieka jak w obrazek. Bystra, czujna, bacznie obserwująca i wyczekująca na moment kiedy tylko zostanie przywołana do wspólnej zabawy. Na zabawę gotowa zawsze. ZAWSZE. Nie trzeba wołać - wystarczy rzucić w jej kierunku spojrzenie - po 0,05s znajdzie się przy tobie.
Zabawa tak - mizianko nie. Zdecydowane NIE.* Do dziś merle-pannica nie polubiła pieszczot. Co najwyżej grzecznie je znosi - zapewne w nadziei na to, że w nagrodę za te katusze rzucę jej jakąś piłkę... :> Border nie ma na mizianki czasu - szkoda marnować czasu na pieszczoty skoro można "coś porobić"... - prawda? :). 
Holisław jest panną niedotykalską. Szczotka, grzebień, furminator, obcinacz do pazurów i tym podobne utensylia - to jej naczelni wrogowie. Zabiegi pielęgnacyjne znosi "jakoś". Stoi sztywno-poskręcana jak po jakiejś traumie, łypie na człowieka-oprawcę szklanym oczkiem pełnym urazy, pretensji i odrazy. Obraz nędzy i rozpaczy. Żal patrzeć (można co najwyżej paczeć ;)). Paradoksalnie, najlepiej znosi codzienne mycie łap i podwozia pod prysznicem. Po wieczornym spacerze czeka pod drzwiami łazienki i sama wchodzi do brodzika. 
Łapki myjemy codziennie, bo nasze ZOO śpi z nami w łóżku (no kto to słyszał, żeby pieski spały na podłodze...) Wygodnym wyrkiem gardzą tylko w największe upały (nie ma to jak mieszkanie na ost. piętrze) - wtedy kiedy i my najchętniej spalibyśmy na kafelkach w kuchni (gdyby nie były tak twarde).
Holek prowadzi żywot niezdecydowanego psa niezdecydowanego właściciela - zakochanego w wielu psio-ludzkich aktywnościach. Dlatego po trosze frisbujemy, uczymy się podstaw agility (dzięki Kai  ), obi (podstawy podstaw - puki co) no i sztuczkujemy. Staramy się prowadzić aktywne życie. 


* - OK - po ponownym przemyśleniu sprawy, stwierdzam, że w życiu Holka są chwile kiedy lubi być pomizianą. Np. kiedy przyjdą goście - wtedy gotowa im wejść (dosłownie) na głowę. Druga podobna sytuacja ma miejsce przy porannej pobudce - wtedy border najpierw próbuje obudzić panią przyduszając ją "szaliczkiem" (wtajemniczeni wiedzą o czym mówię ;)), a następnie, przyklejony do człowieka obraca się kołami do góry i wywija jak piskorz żeby drapać ją po... cyckach... ;o) Tak - są jednak miziaste wyjątki. 





Sztuczki są podwójnie cool - nauka i doskonalenie sztuczek to jest to co można robić zawsze i wszędzie - w każdą pogodę i porę roku. Budują i umacniają więź z człowiekiem, pomagają ćwiczyć psie ciałko i samokontrolę, uruchamiają w psie nawyk pracy i współpracy z ludzkim kompanem. Uwielbiamy! - ja i oba burki. 
Tymczasem nieśmiało przygotowujemy się na nasz debiucik na zawodach frisbee - bardziej na zasadzie zdobycia doświadczenia, obycia się z taką jak zawody sytuacją (ludzie, muzyka, inne psy - no i stres - ekhmmm - głównie mój...) Trzymajcie więc za nas kciuki! ;o)
...
Cóż więcej pisać - można by tak w nieskończoność. Jestem bardzo szczęśliwa, że udało mi się trafić na takiego psa i takiego przyjaciela w jednym spleśniałym ciałku. Holka stanowi idealne dopełnienie naszego ludzko-psiego stada. Dobrze nam się razem żyje, świetnie dogaduje się też z Tofiszonem....
:)))




 Jest nieodłączną częścią naszej codzienności i chcę żeby tak pozostało jak najdłużej.
100 lat! - Mała-spleśniała :o)