Po raz któryś-tam w historii tego bloga preparuję wpis wielowątkowo-wielozadaniowy. :)
Tofik - rakieta i szmato-motywator
Czyli o zajęciu przez Pana T zacnego II miejsca w zawodach Top Speed Dog w Tarnowskich Górach (kategoria S-mall). :o)
Tofik robiąc to co w życiu wychodzi mu najlepiej (czyli popierdzielając) - wywalczył II lokatę na Tarnowskiej edycji TSP. Podium Białego Miś(trz)a zawdzięczamy m.in. kilku szybkim treningom i pomysłowi Kaji na zamianę motywatora w postaci piłeczki na szmato-motywator - czyli... szmatę.
Atmosfera była równie gorąca co warunki pogodowe tego dnia. Takie szczęście, że udało nam się zająć skrawek trawy pod jednym z nielicznych w miejscu zawodów drzew - inaczej wszystkich nas zbieraliby tam z udarem cieplnym.
Oto jak spisywał się szmato-motywator w użyciu:
Należy wspomnieć udział Holki. Holisław załapał się do pierwszej 10. :o)
Biegły też znajome twarze (oczywiście z parówkami :> )
No i tak... :)
4 października w Warszawie odbędzie się finał Top Speed Dog - wybieramy się tam - więc trzymajcie kciuki! ;)
Holek i RTG
Ponieważ przyszedł czas kiedy nasze spleśniałe dziecko fizycznie już dojrzało (celowo nie piszę o psychice :>) - wybraliśmy się na prześwietlenie Holikowych bioder i łokci.
Było to drugie takie badanie w życiu Holika - pierwsze w wieku ok. 6mies wyszło bardzo ładnie - i tym razem zdjecia pokazały, że nasz bołdeł stawy ma śliczne. Cytując lekarza: książkowe. :)
Wielkie uff - możemy trenować z czystym sumieniem. :)
Korzystając z okazji, że gabinet ów posiadał na stanie świetnego okulistę - przebadaliśmy Toficze oka - i tu dobra wiadomość: paczałki Pana T - bez zarzutu. Kolejne uff! Będzie mógł dalej radośnie popierdzielać... na oślep... ;)
Ponieważ branie udziału w zawodach wiąże się nieodłącznie z całodzienynym przebywaniem w plenerze - nie sposób nie wspomnieć o pogodzie. :)
A pogoda była... zmienna. Nadchodzący w falach z dużą regularnością deszcz (momentami "deszcz" to mało powiedziane), a po nim wypalające cebulki włosowe na udach słońce. Dobrze, że mieliśmy naszą "psią budkę" - mały namiocik z kochanego Decatlona w której schowaliśmy wszystkie nasze rzeczy chroniąc je skutecznie przed całkowitym przemoknięciem. Rzeczy się zmieściły - ludzie nie. I tu z pomocą przyszli nam mili sąsiedzi - którzy udostępnili nam swój duży namiot jako schronienie przed padającą z nieba wodą. Swoją drogą momentami lało tak mocno, że ów namiot w końcu zaczął przeciekać i również pod nim lało się nam na głowy - tyle że nieco mniej niż lało by się bez namiotu... Takie mniejsze zło.
W końcu przestawało padać - ale nim wyszło słońce zimno powodowało że wyglądałam tak (poza tym, ja jestem wyjątkowym zmarzluchem):
I tak koczując (najważniejsze, że w dobrym towarzystwie :)) niczym w obozie dla uchodźców ze świętego miasta ;) w końcu doczekałam się swojej kolejki na start (25 miejsce na liście startowej).
Najpierw freestyle. No cóż... Nasz poznański freestyle poszedł zdecydowanie gorzej niż ten z Wrocławia. My mieliśmy gorszy dzień, padał deszcz, a dodatkowo nasza konkurencja pięknie pokazała co potrafi (uszanowanko). Tym to sposobem wylądowałyśmy w głębokiej d....
...drugiej połowie listy. ;o)
Oczywiście Toss nie mógł w naszym przypadku niczego zmienić. :D Wyszedł tylko nieco lepiej niż we Wro - całe 8pkt. Jednak zdecydowanie zbyt słabo by można było liczyć na jakikolwiek sensowny awans na liście. Ostatecznie wynik z free nieco gorszy niż we Wrocławiu + trochę lepszy toss (ale wciąż dużo za słaby)+ mocna konkurencja no i oczywiście niesprzyjające warunki pogodowe (oczywiście!) - zrobiły swoje. ;)
Mimo gorszego wyniku wyjazd i udział w zawodach uznaję za udany. To o co nam chodziło - czyli obycie się (mnie i psa) z taką imprezą - zaliczone. Zajęcie nie-ostatniego miejsca również na plus. :) A dzięki świetnemu towarzystwu, wspólne całodzienne koczowanie na poznańskiej Cytadeli było czasem wyjątkowo miło spędzonym.
Na ten rok koniec z udziałem w zawodach - skupiamy się na ćwiczeniach ludzkich, psich i psio-ludzkich, zaliczymy też jeszcze jedno seminarium (z Paulą Gumińską) tak by w przyszłym sezonie pokazać się z dużo lepszej strony. :o)
Poniżej kilka fotek z naszego występu (za które jak zwykle WIELKIE dzięki fotografom!).
Czyli nasz pierwszy w życiu konkurs DCDC.
Po całkiem przyjemnym debiucie w Opolu, pełni nadziei (na to że nie wylądujemy na ostatnim miejscu ;o)) pojechaliśmy na nasz pierwszy konkurs na tak dużych zawodach - DCDC we Wrocławiu.
Pobudka o 3:30 po to by być na miejscu ok 7:00. Samochód Kaji po raz kolejny okazał się być na tyle pojemnym by pomieścić wszystkie nasze bagaże - duży namiot, klatki/kontenery dla psów, torby, siatki i brytfankę pełną babeczek (kto po babeczkę się nie zgłosił - jego strata!) - oraz naszą trójkę i 3 bordery. Do ostatniego dnia wszyscy drżeliśmy o dobrą pogodę - żeby nie lało, żeby nie wiało... Pogoda okazała się łaskawa i uraczyła nas we Wrocławiu pięknym słoneczkiem i lekkim ciepełkiem.
Namiot okazał się strzałem w dziesiątkę...
...jak już udało się go rozłożyć. :-)
Kilka formalności - rejestracja, podrzucenie CD z muzyką, sprawdzenie psiego paszportu i chipa - i byliśmy gotowi do pierwszej konkurencji - freestyle.
Freestyle poszedł nam całkiem nie najgorzej - po tej rundzie zajęliśmy 6 miejsce z 26 startujących teamów! Można powiedzieć, że gdy doszłam do siebie po zejściu z pola - pękałam z dumy i szczęścia. :)
Pełne zaangażowanie Holka, 3 niezłapane dyski na 26 wyrzuconych (zdaję sobie sprawę, ze wiele z nich - delikatnie mówiąc - było daleko od ideału) - mam wspaniałego psa! ♥
foto by W-u ♥
foto by Bogna Jasińska
Do drugiej część naszej konkurencji (toss&fetch) mieliśmy jeszcze całe mnóstwo czasu - miała odbyć się dopiero późniejszym popołudniem. Zrobiliśmy sobie więc szybki para-obiadowy wypad na miasto, a po powrocie był czas na małą rozgrzewkę i rzucanie. O ile do południa rzucanie na odległość szło mi całkiem znośnie (jak na moje marne możliwości - dyski latały ładnie, prosto i w większości z dużą precyzją i powtarzalnością trafiały do celu (czyt. ukochanego W-u który cały dzień dzielnie mi towarzyszył :)) - to w popołudniowej "turze" rozgrzewkowej coś się zepsuło... Całkiem się zepsuło.
Zepsuła mi się ręka i zepsuła głowa. Ręka nie dość że nie przejawiała jakichkolwiek oznak porozumienia z mózgiem, to na dodatek odezwała się w niej kontuzja nabyta kilka dni wcześniej. Nie byłam w stanie jakkolwiek rzucać. :( Dobre rady dobrych ludzi (dziękuję!) niestety nie pomogły. Dyski latały gdzie bądź, nie dolatując nawet do 2 strefy... Dramat. Moja psychika została doszczętnie zaorana. Wyszłam na pole startowe kompletnie nie wierząc w swoje siły, na nogach "z gumy" i z bolącym ramieniem, a przede wszystkim z ręką której bezwładu nie rozumiem i nie jestem w stanie opisać słowami... Jakbym zamiast tej ręki miała najtańszą protezę z NFZ-u, nad którą dopiero uczę się panować. Ten kto widział mój występ w tossie - najlepiej niech zapomni.
Teraz pozostaje mi jedno: gdy tylko fizyczna część mojego niedomagania dojdzie do siebie (puki co, nie specjalnie jestem w stanie zmieniać biegi w samochodzie), ponownie biorę się do pracy. Nie to, żebym przed Wrocławiem nie pracowałam nad swoimi rzutami. Z czystym sumieniem i za potwierdzeniem W-u mogę powiedzieć, że od wiosny - a w ciągu ost. 2 miesięcy - dzień w dzień - dzielnie biegałam na boisko i ćwiczyłam to nieszczęsne rzucanie. Poznałam przez to wszystkich "smakoszy" win i piw z okolicy - 2 z nich poprosiło nawet czy nie mogli by spróbować chwile porzucać... i tak rzucali sobie do siebie, potem dysk grzecznie oddali i stwierdzili, że jednak wolą tylko patrzeć. :)
Jak widać po moim 3,5pkt wyniku w tossie, trenowałam z marnym skutkiem. Mam do siebie przeogromny żal, bo choć technikę mam żadną - to na treningach bez większego problemu, regularnie dorzucałam na 2-g strefę, często na trzecią. Tymczasem na zawodach stało się ze mną coś, co śniło mi się po nocach jako największy koszmar. Kompletny paraliż.
Poznań stoi pod wielkim znakiem zapytania.
.
.
.
PS Dziękuję moim profeszynal fotografi (również tym których nie ma na poniższych fotkach, a są autorami 2 z nich ;) ) za te piękne pamiątki które mogłam wrzucić na bloga. :)
Pojechaliśmy na nasze pierwsze dogfrisbee - zawody w życiu. Debiut absolutny.
I choć swojego występu oceniać nie zamierzam (nie powinnam i nie chcę :P) - to jestem dumna z Holika który dał z siebie wszystko - co pozwoliło nam na zajęcie najpierw I lokaty, a ostatecznie uplasować się na II miejscu w kategorii novice. :)
Do domu wróciłyśmy z przedartym w porywach radosci dyplomem, rozetką i medalem. Ach i och!
Teraz po kilku dniach zasłużonej laby przed kolejnymi zawodami (Wrocław) czeka nas wytężona praca nad dopracowaniem naszego układu i moich... rzutów. ;)
Tymczasem kilka fotków autorstwa własnościowego W-u ♥ oraz Bogny Jasińskiej i Tomka Mońko (którym serdecznie dziękuję!)
Dalej - również kilka moich pstryków z Opolskiego Dogfrisbee Show 2014.
Endżoj!
W nawiązaniu do poprzedniego wpisu nt. kierunku hodowli psów rasowych.
Jako wyjątkowo przykry przykład degradacji rasy wybitnie użytkowej do psa-kaleki - wklejam przeciekawy news dotyczący owczarka niemieckiego.
W skrócie: okazuje się, że linia wystawowa i pracująca ON różnią się między sobą również... genetycznie!
Od czasu do czasu przeglądając czeluście internetów natrafiam na zdjęcia, filmy, wątki związane z ewolucją ras. Tym razem temat destrukcji ras psów wrócił
owczarkiem niemieckim – jako przykład wręcz książkowy.
No i wzięło mnie na rozmyślania dot. ewolucji ras...
„German Shepherd half dog half frog”
- czyli jak z pięknej rasy UŻYTKOWEJ w imię kompletnie
wynaturzonej idei piękna stworzyć psa-kalekę.
Od 0:48 bardzo ładnie widać w czym
rzecz.
Tu inny film – 110 lat ewolucji rasy:
Przykro patrzeć na „wybitnych
przedstawicieli rasy” z ostatnich lat...
Współczesny ideał ON to - jak w tytule: pół pies-pół żaba - albo pies-zając...
Z tym, że zając porusza się nieco inaczej niż pies...
(tylko czekać aż ONki zaczną kicać po ringu... Zabawne? - może raczej straszne - ale prawdziwe)
…
Na szczęście, równolegle istnieją
linie użytkowe owczarka niemieckiego i hodowle tychże. Użytki
wyglądają normalnie – bez kosmicznego kątowania, bez karpiowatego wygięcia górnej linii grzbietu. Takie psy poruszają się z łatwością i
lekkością - pozwala im ta to ich normalna budowa - ich tylne łapy są sprawnym napędem psa – a nie
koślawą i chwiejną podpórką.
Dzięki Bogu, wciąż hoduje się owczarki niemieckie
których wygląd uwarunkowany jest właśnie użytkowością (w
liniach show/wystawowych ludziom kompletnie „pomyrdały” się
priorytety...), a nie koniecznością dorównania choremu ideałowi.
To:
vs
To:
Pomijając już nawet użytkowość dla
której powstała ta rasa – jak w ogóle i komu może podobać się
pies który nie wiadomo czy kuca czy stoi, który ma wyraźne
problemy ze sprawnym poruszaniem się, chwiejny chód (film od 0:48) i całą masę
związanych z taką budową problemów zdrowotnych???
...
Inne rasy
Niestety hodowla wielu ras poszła w
złym kierunku - problem dotyczy wielu z nich – ale to właśnie
ewolucja wystawowej linii owczarka niemieckiego (rasy wybitnie
użytkowej) osiągnęła w tym względzie apogeum i dlatego na moim borderowo-parsonowym blogu wzięłam je za idealny przykład tego czego nie powinno się robić żadnej rasie.
Mamy przez taką patologię hodowlaną
rasy mające problemy z oddychaniem (rasy brachycefaliczne – zwł.
pekińczyki i mopsy), rasy nie mogące się naturalnie rozmnażać
(np. buldogi ang. - choć te cierpią podwójnie - są także mocno brachycefaliczne), cierpiące z powodu swojej budowy i gigantycznej
ilości luźnej skóry mastify neapolitańskie, cavaliery ze zbyt
ciasną dla mózgu czaszką...
Mastify...
Kto postawił na taki wygląd i z jakiego powodu?
Mastif neapolitański
Wygląd współczesny:
Wygląd pierwotny:
Czy tylko ja uważam, że hodowla prowadzona w takim kierunku to coś nienormalnego?
Co się zatem stało? Czyżby hodowcy i sędziowie przegapili krytyczny moment, kiedy to dążenie do ideału i ulepszanie rasy poszło w "nieco" złym kierunku, "nieco" za daleko...?
Luźniejsza skóra na głowie jako jedna z cech rasy - niech rasa będzie "rasowsza" - więcej skóry! (więcej i więcej i więcej...) - i tak ze różnymi cechami typowymi poszczególnych ras: krótka kufa - dziś niemal cofnięta wgłąb czaszki (np. pekinczyk), krótkie łapy - dziś prawie zredukowane (np. jamnik) itd.
...
Idzie nowe (?)...
Na szczęście w wielu przypadkach coś
powoli zaczyna się zmieniać – wielu hodowców, miłośników ras, sędziów zaczyna się budzić i dostrzegać problem. Trwa np. walka o normalnego
buldoga angielskiego - aby bliżej mu było budową do pierwowzoru który był
normalnym, sprawnym fizycznie psem. Owczarki niemieckie – j.w. - mają swoją
linię użytkową, która podejrzewam w niedługim czasie pomoże
uratować rasę (rasę, która – patrząc na ONki w typie show –
wyraźnie zmierza ku kompletnemu unicestwieniu – czy da się
jeszcze bardziej upośledzić tego psa?).
...
Własne podwórko
O parsonach nie będę pisać, bo ta rasa, w porównaniu do wielu innych, w swoim typie zachowała się wyjątkowo dobrze... :o)To wciąż prawdziwe terriery - wyglądem przypominające... psa - normalnego psa - bez udziwnień wypracowanych drogą selekcji hodowlanej (a następnie wyolbrzymionych do granic absurdu-jak kątowanie u ON czy plaska kufa u pekinczyków). Parsony są zdrowe, sprawne, z charakteru twarde, pełne animuszu, z wielkimi pokładami naturalnych popędów właściwych dla tej grupy psów.
Bordery - no właśnie.
Mam na ten temat swoje zdanie. Choć wiem, że temat dyskusyjny i dyskutowany (nie raz).
Ponieważ mam bordera, swoim niefachowym okiem (jestem tylko miłośnikiem pragnącym poszerzać swoja wiedzę w temacie - broń boże nie znawcą) przyglądam się
tej rasie i również widzę rzeczy „mało-fajne” tj. faworyzowanie na wystawach BC w
typie jaki kompletnie nie odpowiada pierwotnym cechom tej typowo
użytkowej rasy. Nie jest to może aż tak olbrzymie wynaturzenie jak w przypadku nieszczęsnych ONków, ale promowany, preferowany na wystawach typ bordera - delikatnie mówiąc - nie jest typem BC w którym mogłabym się zakochać...
Jestem typem psiarza wierzącego, że hodować powinno się tak, by zachować pierwotne cechy charakteryzujące daną rasę.
Także tu, mamy do czynienia z rasą wybitnie użytkową, podczas gdy na wystawach nagradza się wyłącznie psy w typie puszystej przytulanki, za nic mając aspekty dla niej najistotniejsze tj. budowa predysponująca do pracy - sprawnego i wydajnego ruchu oraz charakter (tak-na wystawie ciężko to ocenić ale od czego są testy psychiczne, certyfikaty po ich zaliczeniu - stosowane u innych ras?).
No i tym sposobem, wystawowe ringi podbijają ciężkie,
masywne psy o „klocowatej” budowie, długie i krótkołape, a
jednym z podstawowych atutów wydają się być nie cechy opisane powyżej ale m.in. futro – im więcej, im dłuższe tym
lepiej. Oczywiście zdarzają się i wśród typowych "worków" osobniki bardziej ofutrzone - ale dla rasy użytkowej, nigdy nie powinno prowadzić się selekcji wyłącznie pod takim kątem (są inne PRIORYTETY).
vs
Tymczasem pomimo wzorca rasy z którego
nijak nie wynika, że ideałem BC jest miśkowaty, masywny, mega ofutrzony pies, z pominięciem innych bardziej istotnych cech budowy i charakteru -
(opisany wyżej) - promuje się właśnie taki typ BC, utrudniając jednocześnie hodowlę (legalną, na jasnych, zdrowych zasadach) tzw. "worków". Utrudnia się, bo nawet najlepszy border w typie użytkowym - dobrą budową (bez wad), szczupły, przeważnie mniej futrzasty, długołapy do tego ze świetnym charakterem - nie ma najmniejszych szans z masywnym, wymuskanym showem o pięknej, powłóczystej szacie. Przeważnie nie ma większych szans na ocenę dosk. czy bdb.
OK - bycie przyciężkawym miśkiem nie jest tak przykre jak bycie kalekim psem-zającem/psem-żabą ;) Niewątpliwie i ten "showkowy" typ ma swoich fanów, a skoro za wyglądem nie idzie szkoda dla zdrowia psa - to nie widzę niczego złego w hodowaniu i takiej odmiany/rasy. Ale niech ona nie będzie mylona z tym czym pierwotnie był i być powinien BC. Może dobrym rozwiązaniem byłby taki kompromis by powstały dwie oddzielne rasy a w każdym razie wyraźnie odgraniczone odmiany BC oceniane osobno?
Wczoraj był Dzień Kobiet, dziś to Holka ma swoje osobiste święto.
Jeszcze niedawno mała, spleśniała kuleczka - dziś kończy dwa lata swojego pieskiego życia. :)
Holek rósł...
Później piesek lekko się powydłużał...
...z czasem pojawiło się też nieco sierści.
"Mósk" spokojnie dojrzewał razem z ciałem. x_O
No cóż... :o)
♥
...
Jak się żyje pod jednym dachem z niebieską pleśnią?
Holka to spełnienie moich marzeń jeśli chodzi o charakter psa. Od samego początku wpatrzona w swojego człowieka jak w obrazek. Bystra, czujna, bacznie obserwująca i wyczekująca na moment kiedy tylko zostanie przywołana do wspólnej zabawy. Na zabawę gotowa zawsze. ZAWSZE. Nie trzeba wołać - wystarczy rzucić w jej kierunku spojrzenie - po 0,05s znajdzie się przy tobie.
Zabawa tak - mizianko nie. Zdecydowane NIE.* Do dziś merle-pannica nie polubiła pieszczot. Co najwyżej grzecznie je znosi - zapewne w nadziei na to, że w nagrodę za te katusze rzucę jej jakąś piłkę... :> Border nie ma na mizianki czasu - szkoda marnować czasu na pieszczoty skoro można "coś porobić"... - prawda? :).
Holisław jest panną niedotykalską. Szczotka, grzebień, furminator, obcinacz do pazurów i tym podobne utensylia - to jej naczelni wrogowie. Zabiegi pielęgnacyjne znosi "jakoś". Stoi sztywno-poskręcana jak po jakiejś traumie, łypie na człowieka-oprawcę szklanym oczkiem pełnym urazy, pretensji i odrazy. Obraz nędzy i rozpaczy. Żal patrzeć (można co najwyżej paczeć ;)). Paradoksalnie, najlepiej znosi codzienne mycie łap i podwozia pod prysznicem. Po wieczornym spacerze czeka pod drzwiami łazienki i sama wchodzi do brodzika.
Łapki myjemy codziennie, bo nasze ZOO śpi z nami w łóżku (no kto to słyszał, żeby pieski spały na podłodze...) Wygodnym wyrkiem gardzą tylko w największe upały (nie ma to jak mieszkanie na ost. piętrze) - wtedy kiedy i my najchętniej spalibyśmy na kafelkach w kuchni (gdyby nie były tak twarde).
Holek prowadzi żywot niezdecydowanego psa niezdecydowanego właściciela - zakochanego w wielu psio-ludzkich aktywnościach. Dlatego po trosze frisbujemy, uczymy się podstaw agility (dzięki Kai ), obi (podstawy podstaw - puki co) no i sztuczkujemy. Staramy się prowadzić aktywne życie.
* - OK - po ponownym przemyśleniu sprawy, stwierdzam, że w życiu Holka są chwile kiedy lubi być pomizianą. Np. kiedy przyjdą goście - wtedy gotowa im wejść (dosłownie) na głowę. Druga podobna sytuacja ma miejsce przy porannej pobudce - wtedy border najpierw próbuje obudzić panią przyduszając ją "szaliczkiem" (wtajemniczeni wiedzą o czym mówię ;)), a następnie, przyklejony do człowieka obraca się kołami do góry i wywija jak piskorz żeby drapać ją po... cyckach... ;o) Tak - są jednak miziaste wyjątki.
Sztuczki są podwójnie cool - nauka i doskonalenie sztuczek to jest to co można robić zawsze i wszędzie - w każdą pogodę i porę roku. Budują i umacniają więź z człowiekiem, pomagają ćwiczyć psie ciałko i samokontrolę, uruchamiają w psie nawyk pracy i współpracy z ludzkim kompanem. Uwielbiamy! - ja i oba burki.
Tymczasem nieśmiało przygotowujemy się na nasz debiucik na zawodach frisbee - bardziej na zasadzie zdobycia doświadczenia, obycia się z taką jak zawody sytuacją (ludzie, muzyka, inne psy - no i stres - ekhmmm - głównie mój...) Trzymajcie więc za nas kciuki! ;o)
...
Cóż więcej pisać - można by tak w nieskończoność. Jestem bardzo szczęśliwa, że udało mi się trafić na takiego psa i takiego przyjaciela w jednym spleśniałym ciałku. Holka stanowi idealne dopełnienie naszego ludzko-psiego stada. Dobrze nam się razem żyje, świetnie dogaduje się też z Tofiszonem....
:)))
Jest nieodłączną częścią naszej codzienności i chcę żeby tak pozostało jak najdłużej.