niedziela, 22 czerwca 2014

Czasem słońce, czasem deszcz

Jednym słowem Poznańskie DCDC 2014. :o)
Ponieważ branie udziału w zawodach wiąże się nieodłącznie z całodzienynym przebywaniem w plenerze - nie sposób nie wspomnieć o pogodzie. :)
A pogoda była... zmienna. Nadchodzący w falach z dużą regularnością deszcz (momentami "deszcz" to mało powiedziane), a po nim wypalające cebulki włosowe na udach słońce. Dobrze, że mieliśmy naszą "psią budkę" - mały namiocik z kochanego Decatlona w której schowaliśmy wszystkie nasze rzeczy chroniąc je skutecznie przed całkowitym przemoknięciem. Rzeczy się zmieściły - ludzie nie. I tu z pomocą przyszli nam mili sąsiedzi - którzy udostępnili nam swój duży namiot jako schronienie przed padającą z nieba wodą. Swoją drogą momentami lało tak mocno, że ów namiot w końcu zaczął przeciekać i również pod nim lało się nam na głowy - tyle że nieco mniej niż lało by się bez namiotu... Takie mniejsze zło.
W końcu przestawało padać - ale nim wyszło słońce zimno powodowało że wyglądałam tak (poza tym, ja jestem wyjątkowym zmarzluchem):



I tak koczując (najważniejsze, że w dobrym towarzystwie :)) niczym w obozie dla uchodźców ze świętego miasta ;) w końcu doczekałam się swojej kolejki na start (25 miejsce na liście startowej).
Najpierw freestyle. No cóż... Nasz poznański freestyle poszedł zdecydowanie gorzej niż ten z Wrocławia. My mieliśmy gorszy dzień, padał deszcz, a dodatkowo nasza konkurencja pięknie pokazała co potrafi (uszanowanko). Tym to sposobem wylądowałyśmy w głębokiej d.... 
...drugiej połowie listy. ;o) 
Oczywiście Toss nie mógł w naszym przypadku niczego zmienić. :D Wyszedł tylko nieco lepiej niż we Wro - całe 8pkt. Jednak zdecydowanie zbyt słabo by można było liczyć na jakikolwiek sensowny awans na liście. Ostatecznie wynik z free nieco gorszy niż we Wrocławiu + trochę lepszy toss (ale wciąż dużo za słaby)+ mocna konkurencja no i oczywiście niesprzyjające warunki pogodowe (oczywiście!) - zrobiły swoje. ;)
Mimo gorszego wyniku wyjazd i udział w zawodach uznaję za udany. To o co nam chodziło - czyli obycie się (mnie i psa) z taką imprezą - zaliczone. Zajęcie nie-ostatniego miejsca również na plus. :) A dzięki świetnemu towarzystwu, wspólne całodzienne koczowanie na poznańskiej Cytadeli było czasem wyjątkowo miło spędzonym.

Na ten rok koniec z udziałem w zawodach - skupiamy się na ćwiczeniach ludzkich, psich i psio-ludzkich, zaliczymy też jeszcze jedno seminarium (z Paulą Gumińską) tak by w przyszłym sezonie pokazać się z dużo lepszej strony. :o)

Poniżej kilka fotek z naszego występu (za które jak zwykle WIELKIE dzięki fotografom!).

foto by Wu

foto A. Wiatr

A gdyby komuś mało było wody... :)
Dogdiving:


PS Mały bonus z Wrocławia:

niedziela, 1 czerwca 2014

dramat w 90 sekundowym akcie

Czyli nasz pierwszy w życiu konkurs DCDC.
Po całkiem przyjemnym debiucie w Opolu, pełni nadziei (na to że nie wylądujemy na ostatnim miejscu ;o)) pojechaliśmy na nasz pierwszy konkurs na tak dużych zawodach - DCDC we Wrocławiu.
Pobudka o 3:30 po to by być na miejscu ok 7:00. Samochód Kaji po raz kolejny okazał się być na tyle pojemnym by pomieścić wszystkie nasze bagaże - duży namiot, klatki/kontenery dla psów, torby, siatki i brytfankę pełną babeczek (kto po babeczkę się nie zgłosił - jego strata!) - oraz naszą trójkę i 3 bordery. Do ostatniego dnia wszyscy drżeliśmy o dobrą pogodę - żeby nie lało, żeby nie wiało... Pogoda okazała się łaskawa i uraczyła nas we Wrocławiu pięknym słoneczkiem i lekkim ciepełkiem.
Namiot okazał się strzałem w dziesiątkę...
...jak już udało się go rozłożyć. :-)



Kilka formalności - rejestracja, podrzucenie CD z muzyką, sprawdzenie psiego paszportu i chipa - i byliśmy gotowi do pierwszej konkurencji - freestyle.

Freestyle poszedł nam całkiem nie najgorzej - po tej rundzie zajęliśmy 6 miejsce z 26 startujących teamów! Można powiedzieć, że gdy doszłam do siebie po zejściu z pola - pękałam z dumy i szczęścia. :)
Pełne zaangażowanie Holka, 3 niezłapane dyski na 26 wyrzuconych (zdaję sobie sprawę, ze wiele z nich - delikatnie mówiąc - było daleko od ideału) - mam wspaniałego psa! ♥







foto by W-u ♥




foto by Bogna Jasińska

Do drugiej część naszej konkurencji (toss&fetch) mieliśmy jeszcze całe mnóstwo czasu - miała odbyć się dopiero późniejszym popołudniem. Zrobiliśmy sobie więc szybki para-obiadowy wypad na miasto, a po powrocie był czas na małą rozgrzewkę i rzucanie. O ile do południa rzucanie na odległość szło mi całkiem znośnie (jak na moje marne możliwości - dyski latały ładnie, prosto i w większości z dużą precyzją i powtarzalnością trafiały do celu (czyt. ukochanego W-u który cały dzień dzielnie mi towarzyszył :)) - to w popołudniowej "turze" rozgrzewkowej coś się zepsuło... Całkiem się zepsuło.
Zepsuła mi się ręka i zepsuła głowa. Ręka nie dość że nie przejawiała jakichkolwiek oznak porozumienia z mózgiem, to na dodatek odezwała się w niej kontuzja nabyta kilka dni wcześniej. Nie byłam w stanie jakkolwiek rzucać. :( Dobre rady dobrych ludzi (dziękuję!) niestety nie pomogły. Dyski latały gdzie bądź, nie dolatując nawet do 2 strefy... Dramat. Moja psychika została doszczętnie zaorana. Wyszłam na pole startowe kompletnie nie wierząc w swoje siły, na nogach "z gumy" i z bolącym ramieniem, a przede wszystkim z ręką której bezwładu nie rozumiem i nie jestem w stanie opisać słowami... Jakbym zamiast tej ręki miała najtańszą protezę z NFZ-u, nad którą dopiero uczę się panować. Ten kto widział mój występ w tossie - najlepiej niech zapomni.
Teraz pozostaje mi jedno: gdy tylko fizyczna część mojego niedomagania dojdzie do siebie (puki co, nie specjalnie jestem w stanie zmieniać biegi w samochodzie), ponownie biorę się do pracy. Nie to, żebym przed Wrocławiem nie pracowałam nad swoimi rzutami. Z czystym sumieniem i za potwierdzeniem W-u mogę powiedzieć, że od wiosny - a w ciągu ost. 2 miesięcy - dzień w dzień - dzielnie biegałam na boisko i ćwiczyłam to nieszczęsne rzucanie. Poznałam przez to wszystkich "smakoszy" win i piw z okolicy - 2 z nich poprosiło nawet czy nie mogli by spróbować chwile porzucać...  i tak  rzucali sobie do siebie, potem dysk grzecznie oddali i stwierdzili, że jednak wolą tylko patrzeć. :)
Jak widać po moim 3,5pkt wyniku w tossie, trenowałam z marnym skutkiem.  Mam do siebie przeogromny żal, bo choć technikę mam żadną - to na treningach bez większego problemu, regularnie dorzucałam na 2-g strefę, często na trzecią. Tymczasem na zawodach stało się ze mną coś, co śniło mi się po nocach jako największy koszmar. Kompletny paraliż.
Poznań stoi pod wielkim znakiem zapytania.
.
.
.
PS Dziękuję moim profeszynal fotografi (również tym których nie ma na poniższych fotkach, a są autorami 2 z nich ;) ) za te piękne pamiątki które mogłam wrzucić na bloga. :)